środa, 16 kwietnia 2014

hardcore will never die, but you will



Przedłużony weekend jak zwykle minął szybciej niż kawałek Minor Threat. Którykolwiek. Nie bardzo jest co pisać, więc prędko jeno dodam, że Arka zagrała najlepszy mecz wiosną (dziś rewanżowy półfinał, niestety formalność, ale z Zagłębiem, mniej boli). Laibach dał koncert, wróć, gibał się to playbacku, nowy materiał wypadł co prawda lepiej niż na płycie, no ale... Jednak mimo, że się starzeję niczym płyty Depeche Mode, to jednak wolę jak wokalista po występie jest spocony i skonany. Jeńców się nie bierze.

Spełniając marzenia z dzieciństwa: jako pachole marzyłem, żeby kolejką pojechać dalej niż do Gdyni Głównej, a już szczególnie pomarańczową, kult absolutny. Świat dalej wydawał się mityczny i niepoznany, nawet do cioci Wiesi na Chylę jeździło się prądojebem (co też było dobre, bo to fenomenalny środek transportu). Owszem, pociąg do Szczecina Dąbia jeździł w tamtym kierunku, ale, umówmy się, to nie to samo co kolejka.

Otworzyli Kebaba Stara, ohydne logo, obrzydliwy collage zdjęciowy w środku (i to z Danzigiem), ale żarcie w porządku, niezły falafel, bardzo niezły bakłażan z nadzieniem.

Święta za pasem, ale jakoś bez radości wielkiej, mimo, że zawsze Wielkanoc wolałem od Gwiazdki (bo wiosna szła, kojarzyła mi się zawsze z ciepłem i słońcem).


























1 komentarz: